# Tags
#Kościół

Rekolekcje z ks. Jackiem – Aby nie utracić sensu (wiara i nawrócenie)

Wielki Post to czas bardzo osobisty, czas oczekiwania, czas ukrycia i czas działania… Te dni to także czas internetowych spotkań z ks. Jackiem – Proboszczem Parafii Miłosierdzia Bożego w Sasinie, który w ten właśnie sposób chce zachęcić mieszkańców całej naszej gminy do wspólnego stołu… do pięciu spotkań w kolejne cztery niedziele, do wspólnego karmienia się i dzielenia. Swoich czytelników, do wspólnego stołu z ks. Jackiem zaprasza też redakcja Choczewo24.info… usiądźcie i Wy, nie dajcie się prosić, po prostu usiądźcie i spotkajmy się razem. Dzisiaj ostatnie już rozważania rekolekcyjne pt. „Aby nie utracić sensu (wiara i nawrócenie)

Człowiek byłby bezradny wobec wszystkich konsekwencji grzechu, gdyby nie Boży plan zbawienia, zrealizowany w dziele odkupienia. Męka, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa stanowi kulminacyjny punkt całej historii zbawienia, rzuca zupełnie nowe światło na życie ludzkie oraz przywraca nadzieję odzyskania stanu pierwotnego szczęścia.

Czy jednak samo przyjęcie Jezusa jako jedynego Pana i Zbawiciela wystarcza? Czy wezwanie imienia „Jezus” można traktować, jak przysłowiową czarodziejską różdżkę, którą mamy do dyspozycji za każdym razem, gdy wpadniemy w tarapaty. Przecież nadal pozostajemy grzesznikami i będziemy narażeni na pokusy, prawdopodobieństwo popełnienia kolejnego grzechu jest bardzo duże. Wcześniejsze przyzwolenie na grzech nie pozostaje bez znaczenia – zawsze pozostaną blizny, które mogą na nowo otworzyć stare rany. Bliznami tymi są różnego rodzaju wady, a więc skłonności do złego – wśród nich 7 wad głównych, które znamy z katechizmu: pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew, lenistwo.

W tym kontekście trudne do realizacji mogą okazać się słowa Pana Jezusa skierowane do chromego nad sadzawką Betesda: „Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło” (J 5,14) oraz do kobiety, którą wyratował przed ukamienowaniem: „I Ja cię nie potępiam: Idź i odtąd już nie grzesz” (J 8,11). Ciężkie w wykonaniu mogą się również okazać różnego rodzaju zachęty zawarte w Piśmie Świętym, jak chociażby z Listu św. Pawła Apostoła do Rzymian: „Podobnie i wy uważajcie siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga w Chrystusie Jezusie Panu naszym. Niechże więc nie panuje grzech w śmiertelnym ciele waszym (…)” (Rz 6,11-12)

Może zrodzić się wątpliwość – czy zdam ten egzamin? Czy jestem w stanie odtąd już nie grzeszyć? Przecież wielu z nas nadal popełnia zło z czystej ludzkiej ułomności. Niejeden raz moglibyśmy za św. Pawłem powiedzieć: „Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę (…) A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło”. (Rz 7, 19.21) To wszystko sprawia, że możemy zwątpić w sens jakiejkolwiek walki, skoro tak łatwo upadamy w grzech.

I tu stajemy przed kolejnym błędem myślowym – traktowaniem Chrystusa jak ratownika, który co prawda wykonał swoją robotę ratując nas przed zatopieniem, ale teraz zostawia nas samych i od tej pory musimy polegać jedynie na własnych siłach. Wielu ludzi myśli, że aby zaprosić Jezusa do swojego życia, trzeba najpierw samemu uporządkować pewne sprawy i dopiero wówczas, kiedy staniemy się nieskalani, możemy pozwolić Mu w pełni zamieszkać w naszym domu, w naszej codzienności.

Nic bardziej mylnego. Można co prawda na własną rękę podjąć walkę z pokusami, ale Pan Jezus nie chce, abyśmy robili to sami. Bóg nie chce, żebyśmy sam podejmowali wysiłek walki z grzechem. On chce to czynić razem z tobą i ze mną. Wystarczy, że zaprosisz Go do swojego życia i będziesz pragnął, aby zawsze był twoim domownikiem. Pięknie wyraża tę prawdę scena zawarta na obrazie zatytułowanym „Światłość świata” lub „Jezus pukający do drzwi”, na którym Zbawiciel stoi u drzwi i kołacze. Jednak klamka jest tylko po jednej stronie – od środka. Tylko człowiek może zdecydować, czy otworzy drzwi swego serca, czy też nie. Widać tu wyraźne odniesienie do słów Apokalipsy, w której czytam: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap3,20)

Św. Jan Paweł II inaugurując swój pontyfikat 22. października 1978 r. wzywał: „Nie lękajcie się! Otwórzcie drzwi Chrystusowi!” Słowa te są bardzo znamienne w kontekście naszego rozważania, bo jak się okazuje, ta decyzja otwarcia drzwi Chrystusowi, wprowadzenia Go do naszego bałaganu, nieporządku – choć niezwykle ważna – wymaga jednak odwagi, a może o wiele bardziej wymaga zaufania.

I tu warto się cofnąć do samego początku – do historii Adama i Ewy, których grzech zainicjowany został przez podważenie zaufania wobec Boga: „Czy to prawda, że Bóg wam zabronił…?” Naprawienie tej relacji stanowi zatem następny, niezbędny krok na drodze naszego zbawienia. Docieramy tu do kolejnej decyzji, jaka stoi przed nami. Jest nią wkroczenie na drogę nawrócenia przy współpracy z łaską Bożą, a więc „de facto” – autentyczne wejście na drogę wiary. Tę wiarę można jednak przeżywać w trojaki sposób: „wierzyć w Boga”, „wierzyć Bogu” oraz „zawierzyć Bogu”.

Pierwsze określenie „wierzę w Boga” dotyczy człowieka, który doszedł do świadomości, iż czymś nieprawdopodobnym jest, aby istniejący świat był efektem przypadku, ale że Stwórcą wszystkiego jest Bóg. Takie stwierdzenie niekoniecznie jednak prowadzi do wiary żywej, ponieważ świadomość istnienia Boga nie musi mieć wcale wpływu na życie człowieka. Pismo Święte stwierdza, że „złe duchy też wierzą i drżą” (Jk 2,19). Ktoś zatem może wierzyć w istnienie Boga, ale żyć tak jakby Go nie było lub nie życzyć sobie Jego obecności we własnym życiu.

Druga postawa – „wierzyć Bogu” – jest krokiem do przodu w relacji ze Stwórcą. Człowiek, który przyjmuje taką postawę, docenia obecność Boga w swojej codzienności, zaprasza Go do swojego życia, chętnie słucha Słowa Bożego, a przesłanie myśli chrześcijańskiej uważa za niezwykle cenne i wartościowe. Istnieją jednak takie miejsca, do których nie zaprosi Zbawiciela, do których nie chce, aby On wkroczył. Mówiąc prościej – człowiek taki pragnie  być nadal panem swojego życia i podejmować decyzje według własnego uznania, nie zawsze licząc się z tym, co na ten temat myśli Bóg.

Dopiero trzecie podejście, a więc „zawierzenie Bogu” jest oznaką prawdziwej, żywej wiary, pełnej zaufania i miłości wobec Stwórcy. Taka postawa rodzi się z przekonania, że Bóg wie o nas wszystko, zna największe tajniki naszego serca oraz tajemnice całego wszechświata i jednocześnie kocha nas miłością doskonałą, pragnąc jak nikt naszego szczęścia. Mając tą świadomość człowiek jest gotowy oddać ster swojego życia w Jego ręce. Zawierzenie Bogu polega na podjęciu decyzji, aby to On miał najwięcej do powiedzenia w konkretnych życiowych sytuacjach lub podejmowanych wyborach. Najprościej moglibyśmy taką postawę określić, jako wsłuchiwanie się w wolę Bożą i wypełnianie jej w życiu.

Przykład realizowania tej woli możemy najwyraźniej dostrzec w życiu Pana Jezusa, który sam mówił o sobie, że największym Jego pragnieniem jest wypełnianie woli Ojca (J 4,34), a w kontekście swojej misji wskazywał, że został namaszczony (a więc posłany), aby nieść ludziom dobrą nowinę, więźniom głosić wolność, a niewidomym przejrzenie (Łk 4,18) Syn Boży miał zatem świadomość swojej misji, którą zamierzał realizować zgodnie z Bożym zamysłem. I tu ponownie wracamy do pytania o sens – czy również my jesteśmy świadomi, że Bóg ma wobec nas określony plan? Czy staramy się odnaleźć ten Boży zamysł w naszym życiu?

Nieprzypadkowo podczas liturgii chrzcielnej otrzymujemy znak namaszczenia olejem krzyżma. Ma on nam niejako przypominać, że również nas Pan Bóg wybiera, abyśmy wypełniali konkretne powołanie, misję, zadanie na tym świecie, że nasze życie nie jest bezcelowe, a największy jego sens możemy odkryć właśnie w Bogu. Ten znak namaszczenia obecny jest w Biblii zawsze tam, gdzie mowa była o konkretnym posłaniu i wybraniu kogoś do konkretnego zadania – jak choćby namaszczenie na króla Dawida (Por. 1Sm 16, 1-13) Świadomość namaszczenia powinna również nam przypominać o tym, że jeśli nawet my nie widzimy sensu w naszym życiu – Bóg widzi go bardzo wyraźnie. Stąd warto pytać Go o zdanie i kroczyć Jego drogami.

Decyzja oddania steru życia w ręce Stwórcy może się jednak okazać dosyć trudna. Łatwiej powiedzieć, że powinna ona dotyczyć jedynie sióstr zakonnych lub księży. A przecież jest ona zwykłą realizacją przykazania miłości, które przecież dotyczy wszystkich w równym stopniu: „Będziesz miłował Pana Boga całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”(Mk 22,37) Czyż nie chodzi o całkowite zawierzenie Panu Bogu?

Może się jednak zrodzić obawa, że pełna realizacja przykazania miłości sprawi, że Bóg będzie chciał, abyśmy zrezygnowali z niektórych naszych planów, że może zechce nam coś odebrać. Podporządkowanie się zaś Jego woli niekoniecznie nas uszczęśliwi. Stwórca jednak nie chce nam niczego odbierać, ani nas unieszczęśliwiać, On nas naprawdę kocha, a jeśli zezwala na krzyż w naszym życiu, to jedynie wówczas, gdy ma on służyć jakiemuś ważniejszemu dobru, jakie moglibyśmy utracić. Trudno jest jednak dostrzec sens w rezygnacji z własnego komfortu lub przyjęciu jakiegoś  cierpienia.

A jednak przykład Pana Jezusa pokazuje nam, że nawet z najtrudniejszego doświadczenia może wyniknąć jakieś wymierne dobro. W kontekście męki Chrystusa List do Hebrajczyków stwierdza: „Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości”. (Hbr 5,7)

Moglibyśmy się zapytać: Jak to został wysłuchany, skoro doświadczył haniebnej śmierci na krzyżu? Patrząc na to z czysto ludzkiego punktu widzenia – wydaje się to niedorzeczne, a jednak to prawda – został  wysłuchany, ponieważ doskonale wiedział, że tylko oddając swoje życie za nasze winy, może zrealizować Boży plan zbawienia. Pan Jezus chciał tego dokonać, choć po ludzku odczuwał lęk i trwogę przed cierpieniem, które miały stać się Jego udziałem. Gdyby uciekł przed śmiercią nie pokonałby mocy szatana, nie byłoby też poranku zmartwychwstania. Tylko ufne wypełnianie woli Ojca przyniosło Mu ostateczne zwycięstwo.

I właśnie tu człowiek stoi przed niezwykle trudną, ale zbawienną decyzją – czy zaprosić Boga do swojego życia, czy też lepiej nie? Czy szukać i przyjmować Jego wolę, czy też nie? Wielu ludzi rezygnuje z tej decyzji, a później narzeka, że nie odczuwa Bożej obecności w swoim życiu. Zaproszenie Boga do swojej codzienności może się jednak wydawać tylko pozornie trudne. Kiedy bowiem uświadomimy sobie, że dzięki tej decyzji odtąd już nigdy nie będziemy sami, a obok nas będzie Ktoś, kto kocha nas miłością bez granic i pragnie naszego szczęścia bardziej, niż możemy sobie to w ogóle wyobrazić – wówczas poczujemy niezwykły pokój serca i ogromną wdzięczność – nawet jeśli na początku nie będziemy zdolni otworzyć Mu każdego zakamarka naszego życia. To nie stanowi dla Niego problemu. Bóg się nie narzuca, On cierpliwie czeka i pomoże nam robić porządki wówczas, kiedy będziemy na to gotowi, kiedy sami wyrazimy taką chęć. Będzie to zaś możliwe dopiero wtedy, gdy Mu zaufamy i nie damy sobie ponownie wmówić kłamstwa, że Bóg nie chce naszego dobra. Czas zatem skończyć z brakiem zaufania wobec Stwórcy i otworzyć się na pełnię życia, którą pragnie nas obdarzyć, przywracając nam utracone szczęście wieczne.

Aby tak się stało trzeba najpierw chcieć przebywać w obecności Pana, spotykać się z Nim na osobistej modlitwie i prowadzić dialog miłości. Dlatego właśnie przez cały czas, od samego początku naszych rekolekcji, jesteśmy zachęcani do codziennej modlitwy i rozważania przygotowanych wcześniej tekstów biblijnych z komentarzem. Więź z drugą osobą rodzi się bowiem z przebywania w jej obecności, ze wsłuchiwania się, co mówi o sobie i jaki jest jej stosunek wobec nas. Pan Bóg zawarł to wszystko w Piśmie Świętym – stąd modlitwa Biblią i ciągłe jej studiowanie staje się nieodzowne w budowaniu żywej z Nim więzi. Nie szczędźmy zatem czasu naszemu Stwórcy i Odkupicielowi, ale przebywając w świetle Jego łaski, kroczmy odważnie drogą prowadzącą prosto do celu naszej wędrówki ziemskiej – do zbawienia.