# Tags
#Inwestycje

Wywiad z Przewodniczącym Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej…

Choć w dniu wczorajszym Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska wydał już decyzję o środowiskowych uwarunkowaniach dla pierwszej elektrowni jądrowej (z dn. 19.09.br), która powstanie na Pomorzu w lokalizacji Lubiatowo-Kopalino, na obszarze gminy Choczewo, wciąż trwa ożywiona dyskusja po programie „Magazyn śledczy” Anity Gargas, jaki został wyemitowany w TVP1 w dn. 14.09.br. Tym razem wywiadu udzielił nam p.  Jerzy Lipka – Przewodniczący Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie JerzyLipka-1024x576.jpg

Po emisji programu „Magazyn śledczy” Anity Gargas, jaki został wyemitowany w TVP1 w dn. 14.09.br, do argumentów przedstawionych w tym programie odniosło się kilka dni temu Stowarzyszenie „Bałtyckie S.O.S.”. Czy Pan chciałby to jakoś skomentować? 

Co do wypowiedzi pana Trybusiewicza do programu Anity Gargas, to choć nie znam ich całości, mogę stwierdzić, że już samo to, co usłyszałem, świadczy o jego braku wiedzy w temacie, na który usiłuje się wypowiadać. Jako absolwent kierunku Energetyka Jądrowa na Politechnice Warszawskiej, mogę stwierdzić na przykład, że strefa ochronna wokół elektrowni jądrowej trzeciej  generacji, jak ta mająca być wybudowaną w Choczewie, nie przekracza 800 metrów. Nawet w przypadku ciężkiej awarii (stopienie rdzenia) nie ma potrzeby ewakuacji ludzi z okolicy dalszej niż owe 800 metrów. Na podstawie czego zatem pan Trybusiewicz sugeruje mieszkańcom Gminy Choczewo, że istnieje ryzyko wysiedleń, skoro najbliższe zabudowania położone w pobliżu planowanej elektrowni, są w odległości znacznie większej niż owe 800 metrów, co łatwo sprawdzić. Po co i kogo miano by więc wywłaszczać?

„Bałtyckie S.O.S” powołuje się na przykład 7-tysięcznej gminy Kisielice, gdzie do jej zasilania wystarczą wiatraki i fotowoltaika. Twierdzi przy tym, że podobnie może być i w Gminie Choczewo…

Działacze z „Bałtyckiego S.O.S” zapominają jednak, że Choczewo jest częścią Polski, kraju ogólnie dość gęsto zaludnionego, ale to akurat miejsce do gęsto zaludnionych nie należy. Przemysłu nie ma w Choczewie, ale jest w niedalekim sąsiedztwie, w Trójmieście, w tym bardzo energochłonne np. stocznie. Tą energię trzeba dziś przesyłać z głębi Polski 500 km, dodatkowo zatruwając środowisko, w tym również niszcząc duże połacie obszarów leśnych w Kozienicach (Puszcza Kozienicka), czy też w województwie łódzkim (Bełchatów). Bo energii na Pomorzu produkuje się o wiele za mało. Otóż biorąc pod uwagę całą Polskę, z pewnością wiatraki i panele słoneczne nie wystarczą do jej zasilenia, o czym świadczy choćby obecna sytuacja. Według danych za 2022 rok, pomimo aż 22 GW mocy zainstalowanej w energetyce odnawialnej wszelkiego typu (przy maksymalnym zapotrzebowaniu szczytowym 28 GW), aż 77% energii elektrycznej wytwarzało  się w 2022 w kraju ze spalania węgla, dalsze 6% natomiast z gazu. A zatem źródeł jak najbardziej emisyjnych, gdzie stale rosną koszty każdej tony emitowanego CO2. Już dziś przecież, do wyprodukowania 1 MWh energii elektrycznej w naszym kraju, potrzeba wyemitować aż 0,75 tony CO2, co oznacza dodatkowy koszt  ok. 70 euro za każdą MWh, ale wkrótce wielkość ta wzrośnie do 200 i nawet 300 euro, według zapowiedzi i planów UE.

To może oznaczać, ze w Polsce dramatycznie brakuje źródeł energii, które spełniałyby jednocześnie oba warunki… bez-emisyjności i tzw. sterowalności (dyspozycyjności) ?

Węgiel jest przykładowo źródłem, które spełnia tylko jeden z tych warunków – sterowalność, a z kolei OZE jest jedynie bez-emisyjne, ale już nie sterowalne. I musi mieć koniecznie wsparcie innych źródeł. Dodam do tego, że współpraca nie-elastycznych elektrowni węglowych z energetyką wiatrową i słoneczną średnio wychodzi i jest nie wskazana, z uwagi na duże ryzyko awarii tych pierwszych źródeł, w wyniku częstej zmiany mocy, z jaką mamy do czynienia w przypadku wiatru i słońca!  Taka energetyka to ogromne wyzwanie dla naszego dalszego rozwoju i gigantyczne zagrożenie, a jej zmiana będzie trudna i kosztowna. Ale jako naród, mający swoje ambicje przecież i chcąc sę rozwijać, musimy tej zmiany jednak dokonać. Jej podstawą są właśnie źródła jądrowe, produkujące energię elektryczną z wydajnością nieosiągalną dla jakiegokolwiek procesu spalania. Produkującą tą energię bez żadnej emisji, a więc także względnie tanio, oraz bezpiecznie. To bezpieczeństwo zapewniają pasywne systemy, działające na zasadzie praw fizyki, niezależnie od woli ludzkiej, czy ludzkiego działania. Wygaszają one reaktor i go schładzają w razie potrzeby, w ciągu zaledwie 72 godzin. Bez udziału pomp cyrkulacyjnych. Mimo wysokich kosztów inwestycyjnych, czyli ok. 90 – 100 mld PLN za elektrownię na Pomorzu, prąd w niej produkowany jest tani, ponieważ ilość paliwa użytego do jego produkcji jest znikoma w porównaniu z procesami spalania, na których opierała się tradycyjna energetyka. Co półtorej roku w reaktorze Westinghouse 1250 MW mocy brutto, wymienia się ok. 30 ton paliwa uranowego (objętość niecałe 1,5 metra sześciennego), przy wkładzie na początku pracy reaktora 130 ton. Elektrownia składająca się z trzech takich bloków, jest w stanie wyprodukować w ciągu roku aż 30 TWh energii elektrycznej, nie dopuszczając do wyemitowania 22,5 mln ton CO2, ale także dużo groźniejszych, ewidentnie szkodliwych trucizn jak tlenki siarki, tlenki azotu, benzopiren czy rtęć. Nie ma filtrów na kominach skutecznych w stu procentach!

„Bałtyckie S.O.S” alarmuje też z powodu planowanej wycinki kilkuset hektarów lasu?

Nawet w przypadku budowy autostrad i dróg ekspresowych, które wszyscy uważamy za potrzebne, ilość wyciętego lasu na przestrzeni dziesiątek albo i setek kilometrów jest o wiele większa. A jednak to robimy, by wygodnie jeździć bez wypadków. Nawiasem mówiąc, owe drogi nigdy by nie powstały, gdyby nie właśnie specjalna Specustawa, ograniczająca mocno skuteczność protestów i ewentualnych prób blokad inwestycji. Wcześniej przecież co rusz budowę dróg trzeba było wstrzymywać, bo pojedyncze osoby gotowe były w imię swojego wyłącznie interesu, blokować cały proces. Siłą rzeczy Specustawa ograniczała możliwości takich działań, w imię ogólnego dobra społecznego. To samo należy zatem powtórzyć względem innych strategicznych i koniecznych dla Państwa inwestycji, by rozpasana prywata i egoizm nie przekreśliły naszych szans rozwojowych. Czasy niechlubnego „liberum veto” jak sądzę, powinniśmy mieć dawno za sobą! Nie wybudowanie elektrowni jądrowej na Pomorzu, prawdopodobnie wstrzymałoby na wiele długich lat cały program zmian w naszej energetyce, co miałoby dalekosiężne i niezwykle groźne konsekwencje dl Polski, uzależnionej dziś od węgla w stopniu nieznanym w innych krajach.

Niepokoić może problem „odpadów” paliwa uranowego i konieczności jego późniejszego składowania…

Wspomniałem wcześniej o ilości paliwa zużywanego w jednym bloku elektrowni Westinghouse. To ok. 30 ton na półtorej roku. Więc niecałe 1,5 metra sześciennego objętości. Odpady te przechowywane są przez ok. 5 do 10 lat na terenie elektrowni w specjalnym basenie, gdzie częściowo tracą radioaktywność, a następnie przewożone w ołowianych pojemnikach, lub zatopione w szkle (wyłapuje promieniowanie gamma), na specjalne podziemne składowiska odpadów. Tam zaś czekają na przerób i ponowne użycie. Nie są to odpady sensu stricte. Na pewno nie będą tam leżeć tysięcy lat. I są znakomicie zabezpieczone, w przeciwieństwie do odpadów z innych rodzajów energetyki, którymi SOS jakoś się nie martwi, co znów jest wynikiem braku elementarnej wiedzy, alb świadomej manipulacji. Składowisko takie musimy tak czy owak zbudować w ciągu kilkudziesięciu lat, bo wyczerpuje się to w Różanie, gdzie dziś składowane są odpady z reaktora jądrowego w Świerku pod Otwockiem.

Czy Choczewo jest zatem miejscem „niepowtarzalnym” nad polskim Bałtykiem?

Nie powiedziałbym, a podróżowałem sporo wzdłuż wybrzeża. Tak samo o swojej części Pomorza powiedzą mieszkańcy Międzyzdrojów, Darłowa, Krynicy Morskiej! Dla nich to tamten kawałek plaży będzie niepowtarzalny i najpiękniejszy, kwestia gustu. Każdy swoje zachwala. Mamy 500 km wybrzeża, a elektrownię gdzieś należy jednak postawić. Protestujący zaś wszędzie mogą się znaleźć. Zmiana miejsca nic nie da, tylko wszystko opóźni i skomplikuje.

Dużo mówi się też o negatywnych skutkach chłodzenia przyszłej elektrowni jądrowej wodą morską, czy te obawy są uzasadnione?

Ponieważ wymiana ciepła następować będzie w odległości mniej więcej 3,5 km od brzegu, przy dnie morskim, gdzie temperatura nie przekracza 6 stopni C, a jakakolwiek różnica temperatur między naturalną wodą morską, a tą lekko podgrzaną, będzie odczuwalna w promieniu ok. 800 metrów od tego miejsca. Więc jak widać daleko od brzegu. Jak się zresztą mają ilości ciepłej wody, podgrzanej przez elektrownię, z ilością wody w morzu Bałtyckim? Czy prądy morskie są skierowane wyłącznie ku wybrzeżu, czy jest to różnie, np. wzdłuż brzegu? Gdyby to zjawisko było naprawdę groźne, Bałtyk już dawno byłby bulgocącą zupą, z uwagi na liczne elektrownie jądrowe chłodzone dziś jego wodą, w Szwecji, Finlandii, czy też Rosji. Oczywiście z efektem cieplarnianym nie ma to także nic wspólnego, tu odsyłam do definicji tegoż efektu cieplarnianego, gdzie główną rolę odgrywają metan oraz dwutlenek węgla w dużych ilościach. Czy to się komuś podoba, czy nie, elektrownie jądrowe pomagają walczyć z tego typu zjawiskiem, bo energię mamy pozyskaną w sposób czysty.

Czy ma Pan wiedzę, jak to wygląda w innych krajach?

Są liczne kraje, w tym Francja i Hiszpania, znane z rozwiniętej turystyki, gdzie elektrownie jądrowe sąsiadują z ruchliwymi kurortami i plażami (Vandellos w Hiszpanii), ale także szlakami dla zwiedzających jak Zamki nad Loarą (Francja). Turystów tam tylu, że w Choczewie można tylko o tym pomarzyć. A plaża i tak, po okresie budowy, zostanie przywrócona do stanu pierwotnego. Turystyka w gminie będzie taką cały rok, a nie tylko w sezonie wiosenno-letnim. Zwiększona ilość mieszkańców gminy (uzupełniona o budowniczych elektrowni) w oczywisty sposób wpłynie na rozwój usług tu na miejscu, jako że potencjalnych klientów będzie o wiele więcej niż dotychczas, co jest zwykły prawem rynku. Zwiększone wpływy z podatków dla gminy tej i sąsiednich, pozwolą zdecydowanie poprawić infrastrukturę i warunki życia tu na miejscu. Zaś budowa porządnej drogi oraz kolei, pozwoli korzystać z niej mieszkańcom, kończąc komunikacyjne wykluczenie tych obszarów. Przypomnę, że dziś między Łebą a Choczewem istnieje (i to w sezonie) zaledwie jedno połączenie w ciągu doby! To się zmieni. Ludzie nie będą musieli wyjeżdżać stąd za chlebem, bo praca będzie na miejscu.

Kończąc wątek turystyki, musimy mieć świadomość, że choć każda tak duża inwestycja niesie za sobą pewne niedogodności, to jednak jej znaczenie dla kraju jest tak wielkie, że mamy do czynienia z sytuacją „coś za coś”…

Gdyby „Bałtyckie S.O.S” walczyło jedynie o odszkodowania dla właścicieli obiektów turystycznych, z powodu tych przejściowych niedogodności, nie usiłując zatrzymać inwestycji,  rozumiałbym to jeszcze, ale takie działanie, jak jest prowadzone, uważam za skrajnie destrukcyjne dla Polski, wychodzące naprzeciwko działaniu jej wrogów, i to niezależnie od intencji SOS. Za patriotyczny obowiązek uważam przeciwdziałanie temu.

I już ostatnie pytanie… w materiale Pani Anity Gargas pojawia się też „wątek niemiecki”?

Jak sądzę, nie jest prawdą, że każdy kto próbuje zwrócić uwagę na niezgodność interesów tego kraju z interesem Polski, ma antyniemieckie nastawienie. Uważam, że nie można dzisiejszych Niemców winić za zbrodnie II wojny światowej, co było dziełem ich dziadów i pradziadów. Ale wtrącanie się landów wschodnio-niemieckich, jak Meklemburgia, w sprawy polskich inwestycji jest faktem dzisiejszym, a nie z zamierzchłej historii. Podobnie, jak nasyłanie do Polski fundacji politycznych, finansowanych z budżetu federalnego Niemiec, jak Heinrich Boll Stiftung. Fundacja ta systematycznie zwalcza budowę polskich elektrowni jądrowych. Ciekawe, co powiedziałby rząd niemiecki, gdyby to polska fundacja, obojętne jak finansowana, podjęła na terenie Niemiec próbę podważania polityki obecnego rządu, odchodzenia od energetyki jądrowej. Próbując buntować Niemców przeciwko takiej decyzji. Oczywiście, byłoby to uznane za naruszenie sąsiedzkich stosunków i norm przyzwoitości, ingerencję w sprawy wewnętrzne. To dlaczego z kolei takie samo działanie ze strony niemieckich organizacji Zielonych, czy wspomnianej Fundacji, niby nie ma być takim naruszeniem? A niemieckich Zielonych sam widziałem w Gryfinie w 2011 roku, gdy tam rozważano kwestę budowy elektrowni jądrowej. Niemcy przy tym mieli czas i okazję, by uczestniczyć w polskich konsultacjach środowiskowych, dla elektrowni jądrowej na Pomorzu, mogli zadawać wszelkie pytania, na które udzielono im odpowiedzi. Zatem teraz, gdy czas konsultacji już minął, powinni się zająć swoimi sprawami…

Dziękuję za rozmowę