Historia katastrofy amerykańskich bombowców B-17 została po raz pierwszy opisana w przewodniku historyczno-krajoznawczym „Kopalino, Lubiatowo i okolice”, wydanym w 2014 roku przez Wydawnictwo Regionalne „Sasino”. Fragment książki traktujący o tej katastrofie został wówczas przygotowany we współpracy z Damianem Drąszkiewiczem – założycielem Stowarzyszenia Eksploracyjno-Edukacyjno-Historycznego „Białe Gwiazdy”. Od tego czasu minęło już 10 lat a od samej katastrofy… 80! Dzięki uprzejmości Stowarzyszenia Eksploracyjno-Edukacyjno-Historycznego „Białe Gwiazdy” wracamy znów do tej historii, która z uwagi na swoje rozmiary będzie publikowana na łamach naszego serwisu – w odcinkach. Dzisiaj część druga, kolejne będziemy prezentować w tygodniowych odstępach… Zachęcamy gorąco do lektury…
Wyścig z czasem
Jednym z najważniejszych czynników decydujących o sukcesie lub porażce misji były(prócz determinacji załogi) kaprysy samej natury. Pogoda, jak okrutna władczyni losu, potrafiła w jednej chwili przesądzić o losie setek ludzkich istnień i strategicznych operacji.
Przygotowanie odpowiedniej trasy przelotu, uwzględniającej nie tylko cele militarno-strategiczne, ale także unikanie niebezpiecznych warunków atmosferycznych, było kluczowym elementem udanej misji. Nawigatorzy, posiłkując się mapami i odpowiednimi przyrządami, musieli dokonać trafnego wyboru, by przewieźć ładunek do celu, unikając przy tym pułapek zastawionych przez samą naturę.
Czasem jednak siły przyrody okazywały się zbyt potężne, by można je było pokonać. Wichry, burze, gęste chmury – to tylko niektóre z przeszkód, które musieli pokonać lotnicy, by dotrzeć do celu. Zdarzało się, że nawet najlepiej zaplanowane misje kończyły się niepowodzeniem z powodu nieprzewidywalnych kaprysów pogody.
Prognoza trasy przelotu dla dnia 9.04.1944. Źródło: Mission Sumary 9th April 1944 nr 47.
Niepokonani
Mimo wszystkich trudności lotnicy się nie poddawali. Nawet w obliczu klęski wracali do baz, gotowi stawić czoła kolejnym wyzwaniom. Bo choć nie mogli pokonać sił przyrody, to ich nieugięte duchy i determinacja pozostawały niezłomne. To była walka przede wszystkim z wrogimi samolotami czy przeciwnikami na ziemi. Mimo to żołnierze prowadzili też wewnętrzne walki z własnymi ograniczeniami, a do tego z okrutnymi siłami natury.
Rzeczywistość na mapie
Trasa każdej misji to nie tylko linia na mapie, to również misterna sieć decyzji i informacji, spleciona z raportów pogodowych, aktualnych zdjęć obiektów docelowych oraz raportów miejscowych grup dywersyjnych. To właśnie na tych jakże kruchych fundamentach budowano plany działań, które miały przynieść zwycięstwo, równocześnie minimalizując straty własne.
Raporty miejscowych grup dywersyjnych prócz zbioru faktów stanowiły także głosy ludzi, którzy znali teren jak własną kieszeń. Wiadomości od nich były kluczowe dla opracowywania tras i wyboru celów, ponieważ to miejscowi posiadali najbardziej szczegółową wiedzę na temat potencjalnych pułapek i zagrożeń, ale też ważnych strategicznie celów.
Planowana trasa przelotu na dzień 9.04.1944. Źródło: 384 Bomb Group
Nieocenioną rolę odgrywały również raporty o rozmieszczeniu nieprzyjacielskich sił przeciwlotniczych. Ich analiza pozwalała unikać najbardziej niebezpiecznych obszarów, a tym samym minimalizować ryzyko strat w ludziach i maszynach. Tego wszystkiego nie można określić jedynie walką z wrogiem, bo to była też walka z niepewnością, która przecież zawsze towarzyszy działaniom wojennym.
Fundamenty bezpieczeństwa
W czasach wojny, gdy każda decyzja mogła mieć kluczowe znaczenie, dokładne opracowanie dokumentów było czymś, na czym budowano nadzieję na zwycięstwo. Kompleksowe przygotowanie pozwalało podejmować świadome i precyzyjne decyzje, a te mogły pomóc w zdobyciu przewagi nad wrogiem. Na wojnie nie liczy się jedynie zwycięstwo na polu bitwy. Duże znaczenie ma także zachowanie jak największych zasobów ludzkich i technicznych, które były tak niezbędne w czasach wojny.
Wyposażenie życia
Każdy element wyposażenia załogi to zaledwie kropla bezpieczeństwa w mrocznym oceanie wojny. Kombinezony składające się z wielu warstw, w tym bardzo ważnej podgrzewanej, stanowiły nieocenioną pomoc na pierwszej linii obrony przed ekstremalnymi warunkami atmosferycznymi. Maska tlenowa, hełm, kamizelka przeciwodłamkowa – kolejne ogniwa łańcucha, który ma zapewnić bezpieczny powrót do bazy. A broń osobista, jak legendarny colt M1911 kalibru.45 cala, stanowił symbol nieustępliwej determinacji i gotowości do walki.
„Rozmówki” angielsko-niemieckie (otrzymane od A. Kaufmann), dogtag (nieśmiertelnik)oryginały i replika. Opracowanie własne, tło książka „B-17 Combat Missions” Martin Bowman.
Wyposażenie załogi jest ostatnim bastionem nadziei na przetrwanie. To te detale, te szczegóły, które mogą zadecydować o życiu lub śmierci. Dlatego tak ważne jest, by każdy element był dopracowany, by każdy detal był przemyślany. Bo w świecie wojny, gdzie zagrożenie czai się za każdym rogiem, nawet najmniejszy błąd może się okazać tragiczny w skutkach.
Amulety nadziei
W świetle wojny, kiedy o losie jednostki decydował niekiedy ułamek sekundy, każda załoga posiadała swoje talizmany – symbole nadziei i szczęścia, które miały towarzyszyć żołnierzom w najtrudniejszych chwilach. Mężczyźni nie rozstawali się z nimi, te małe przedmioty stawały się częścią tożsamości, a niektóre nawet symbolizowały prestiż w całej drużynie.
Podoficerowie często wybierali różnorodne talizmany: od maskotek po kawałki szrapneli z niemieckich dział przeciwlotniczych. Zdjęcia bliskich czy monety zwane „lucky penny”– to wszystko było jak tajemne amulety, które miały przynieść szczęście w misji i zapewnić powrót do bazy. Niektóre z tych talizmanów traktowano jak symbole prestiżu, podkreślające doświadczenie i odwagę ich posiadaczy.
Moneta One Cent „Lucky Peny” Aronolda Kaufmana oraz pierścień i elementy identyfikacyjne JB Latham – Źródło własne
Oficerowie z kolei często nosili sygnety – symbole rangi i pozycji w hierarchii. Te doniosłe detale stanowiły wyraz statusu, choć traktowano je również jako oznakę odpowiedzialności i zaufania załogi do pilotów.
Te talizmany, te małe przedmioty to nie tylko zabawki czy pamiątki. Postrzegano je jako symbole nadziei, wiary w siłę ludzkiej determinacji i szczęście, które czasem było tak bardzo potrzebne wśród mrocznych obłoków wojny. Na polu bitwy niebagatelne znaczenie miało o zachowanie ducha i godności w obliczu niewyobrażalnych przeciwności.
W tej historii o świecie wojny, gdzie strach i niepewność były codziennością, te talizmany jawiły się jako światła w mroku. Dawały nadzieję na lepsze jutro i siłę do walki w obliczu najtrudniejszych wyzwań.
Przygotowania do misji nad mrocznym horyzontem
Środek nocy to czas, kiedy sen jest najgłębszy, a marzenia o spokoju wciąż dalekie. Załogi zostają wyrwane ze snu, przywołane do rzeczywistości, która często wcześniej bywała brutalna. Niektórzy ochoczo reagują na alarm, gotowi do walki w każdej chwili, podczas gdy inni spokojnie się przygotowują, bo znają wagę każdej chwili oraz rutyny.
Kadry z filmu „Target for Today 1944”, widać cele nad Polską.
Pierwszym znakiem, że to rzeczywista misja, a nie jedynie ćwiczenia, był rodzaj śniadania. W codziennych śniadaniach jajecznicę serwowano z jajek w proszku, ale w dniu misji zawsze była ona zrobiona ze świeżych. Kantyna rozbrzmiewała od pytań: „Gdzie tym razem polecimy?”. Dla zielonych rekrutów był to moment niepewności, gdy spoglądali na doświadczonych kolegów w poszukiwaniu wskazówek.
Po śniadaniu nadchodził czas na modlitwę. Każdy członek załogi miał własny sposób na znalezienie siły i nadziei w perspektywie niepewnej przyszłości. Niektórzy korzystali z kaplicy, inni w zadumie spoglądali w przestrzeń, szukając odpowiedzi na pytania, które w tym trudnym czasie nieustannie im towarzyszyły.
Odprawa i przygotowania
Po modlitwie następowała odprawa, na której wskazywano cel i wytyczano plan działania. Oficerowie, piloci i nawigatorzy otrzymywali precyzyjne wytyczne, mieli je realizować w czasie misji. Po odprawie członkowie załóg pozostawiali w depozycie osobiste rzeczy, przygotowując się na to, co miało nadejść. Choć zasada mówiła, że każdy żołnierz musi mieć przy sobie tylko rzeczy niezbędne do misji, często odchodzono od tego zwyczaju, pozwalano sobie na chwilę wolności w wojennych realiach.
To był czas wypełniony obowiązkami i przygotowaniami, nadziejami i troskami. To było życie na krawędzi, gdzie każda decyzja mogła być decydująca, a każda chwila ostatnia. To także było życie, które mimo wszystkich przeciwności nadal płonęło jasnym światłem nadziei. Wierzono w siłę ludzkiej determinacji i wspólnotę, która pozwalała przetrwać najtrudniejsze momenty.
Na progu życia i śmierci
Rozgrzane maszyny wtoczyły się na pasy startowe, gotowe do podjęcia jednej z najdłuższych i najniebezpieczniejszych misji w czasie wojny. Skupione załogi szykowały się na walkę, świadome, że stawiają czoła śmierci. Piloci, trzymając silniki na wolnych obrotach, czekali w napięciu na sygnał z wieży lotniskowej, rozpoczęcie długiej drogi.
Wystrzał z flary oznaczał start. Trzy maszyny B-17 o numerach: 42-31629, 42-97537 i 42-97465 czekały na progu pośród innych samolotów, gotowe na swoją najtrudniejszą misję. Trzydziestu młodych mężczyzn, stojących na krawędzi życia i śmierci, wstrzymało oddech, pytając się w duchu, czy to będzie ich ostatnia misja. Sygnał startu wyzwolił te oddechy, a piloci zareagowali zdecydowanymi ruchami, zmusili silniki do zwiększenia obrotów, by oderwać się od ziemi i unieść w nieznane, gdzie czekały walka i niepewność.
W tym samym czasie z innych lotnisk unosiły się maszyny myśliwskieP-51 Mustang, P-38 Lightning i znane jako latające czołgiP-47 Thunderbolt. Ich zadaniem było eskortowanie ciężkich bombowców B-17 i B-24 oraz chronienie ich przed niebezpieczeństwami, które przecież czyhały na każdym kroku. To był wyścig o życie i wolność, każda sekunda mogła okazać się decydująca.
Historyczny plan lotniska w Glatton oraz zdjęcie obecnego widoku pasa. Źródło: 457th i zdjęcie własne.
Teraz wszyscy mogli polegać jedynie na swojej spostrzegawczości, czujności i szybkości reakcji. Misja, która miała prowadzić ich aż do Gdyni, Gdańska, Malborka, Rumi i Poznania, rozpoczęła się spokojnie, a pogoda stała się tym razem sojusznikiem.
Grupa myśliwska zebrała się o godzinie 10:50w miejscu położonym na północny zachód od wyspy Helgoland i eskortowała bombowce do godziny 11:35 w rejony umiejscowione na południe od Kappeln. W powietrzu nie widziano samolotów nieprzyjaciela. Ostrzał naziemny spowodował uszkodzenie jednego samolotu wroga, który znajdował się na wodzie. Prawdopodobnie chodziło o aeroplan. Zniszczono jedną łódź elektryczną na wodzie (przypuszczalnie okręt podwodny) oraz dwie lokomotywy. W wyniku ostrzału pociskami zapalającymi pożar ogarnął budynek lotniskowy w pobliżu Wanderup.
Później 354 Grupa Myśliwska, IX Dowództwa Myśliwskiego eskortowała bombowce w obszary położone nad północno-wschodnią częścią Godser, na północ od Helgolandu. Trzy samoloty Fw 190 zaatakowały bombowce w rejonie na północ od Rendsburga, lecz grupa zniszczyła je wszystkie. Siedem samolotów Fw-190 zostało zniszczonych spośród łącznie czternastu, które zaatakowały bombowce w okolicach na zachód od Zatoki Kilońskiej.
P51 Mustang. Źródło: 354th Fighter Group
P47 Thunderbolt. Źródło: 354th Fighter Group
P38 Lighting. Źródło: Wikipedia
Żadna z grup myśliwskich nie doznała strat. Sporządzono opis strat na podstawie podsumowania wywiadowczego nr 154 Kwatery Głównej VIII Dowództwa Myśliwskiego USA.
Realny zasięg eskort myśliwskiej. Źródło: EighthAir Force Tactical Report
Dalsza droga przebiegała spokojnie, a myśliwce jeszcze do wysokości wyspy Bornholm nie miały zbyt dużo pracy. Niestety w tym miejscu musiały one opuścić eskortowane bombowce i powrócić do bazy w Anglii. Jakby tego było mało, to również łączność radiowa z bazami się kończyła.
Tworzenie szyku w przestrzeni przez grupy i szwadrony. Źródło: EighthAir Force Tactical Report.
Od tego momentu osamotnione latające fortece musiały strzec się nawzajem niczym stado owiec otoczone wilkami. Pogoda zaczynała się pogarszać, a część maszyn gubiła się w przestworzach, tracąc szyk. Niektóre z nich zmuszone były wrócić do baz.
Zakres łączności radiowej z samolotami z poszczególnych baz. Źródło: publiczne
Duże rozproszenie wprowadzało chaos, a radiooperatorzy musieli złamać ciszę, aby przywrócić porządek. Dzięki temu działaniu krótko przed osiągnięciem granicy lądu udało się zebrać w szyk grupy atakujące przypisane im cele. Jedna z grup musiała skierować się nad Malbork.
Walka o przeżycie
Załogi miały pełne ręce roboty. Wszyscy już zaczynali odczuwać skutki ostrzału z działek przeciwlotniczych oraz wzmożony ruch niemieckich myśliwców Fw190 i Bf109, które atakowały zaciekle. Trzy załogi B-17 rozpoczęły walkę o wykonanie misji i przeżycie. Ich losy opiszemy w kolejnych odcinkach naszego opowiadania.
Ciąg dalszy już za tydzień…